Typowy dzień pracy [Packing]

Packing, Shift A - Where're you from? I'm from Packing

Budzik dzwoni o 05:00. Nastawiam drzemkę...05:15...05:30. Otwieram oczy i pytam ku*a dlaczego. Jestem niewyspany, zły, bolą mnie mięśnie, na palcach mam odciski od gumiaków  i  jest bardzo zimno (jak zawsze w moim "pokoju" - czytaj strychu -  rano). Dobra, zaciskam zęby,  biorę przybory do mycia i pomykam do łazienki - hmm ciekawe czy będzie ciepła woda??  Już wiem, że nie zdążę na śniadanie (właściwie to zdążyłem na nie chyba tylko ze trzy razy), które jest od 05:30 do 06:00. A pracę zaczynam o 06:00. Wracam z łazienki. Zakładam cztery pary skarpet, kalesony, kilka bluz, czapkę i gumiaki. No i najważniejsze zabieram kartę "obozową" do logowania w fabryce - bez niej ani rusz.

05:50, wychodzę. Kolejny dzień świstaka. Wiem, że za chwile spotkam te same osoby - ja do pracy, a one z pracy, dokładnie w tym samym miejscu.  Ja  powiem prawie to same co zawsze, a one odpowiedzą też tak samo jak zawsze..... I znowu "cześć", "dobranoc", "Hi" i takie tam.

Docieram do fabryki na 05:55, robię sobie szybko coś do picia, łykam witaminki i idę do szatni przywitać się z raingear'em (najlepiej zapamiętać gdzie się go powiesiło, bo inaczej szukanie może trochę zająć). Następnie wybieram rękawice, przechodzę przez czerwoną, śmierdzącą substancję dezynfekującą, loguje za pomocą karty i udaję się do mojego działu...Welcome to Packing...
Patrzę na zegar, hmm....super jeszcze tylko 15 godzin , 59 minut i do domu.
Jest zimno i mokro. Szachuję sobie dobrą miejscówkę, czyli jak zawsze rano staję przy taśmie do sortowania filetów - robota monotonna i nudna, ale przynajmniej sobie z kimś pogadam. Schodzą się też pozostali...hi...hello itd. Jest też mój supervisor Eric, człowiek który wygląda jakby mieszkał w lesie i nigdy się nie golił. I tak czas leci do 09:00.
Jest pierwsza przerwa (15 minut). Super, w końcu sobie dziś coś zjem. Na piętnastkach zawsze rzucali jakieś ciasto (nawet dobre)  i można było się napić kawy, herbaty, soku lub gorącej czekolady. O 09:15 trzeba wracać do pracy.
Po powrocie wybieram inne stanowisko, bo cały dzień na jednym to można by oszaleć. Idę sobie popakować ryby (takie z ogonami) do kartonów. Uważam żebym nie dostał rybą w czoło, czasami wylatują z maszyny jak szalone;-) I tak do 11:30. Pora na lunch.
Wylogowuje się i biegnę szybko żeby zająć dobre miejsce na stołówce. Szukam czystej tacki po czym mówię jak zawsze "no rice" i szukam znajomych twarzy przy stole. Dochodzi dwunasta - koniec przerwy. No cóż do pracy rodacy.
Wracam do fabryki, loguje się. Tym razem będę sprawdzał puste wózki czy nie zostały na nich jakieś filety. Jeżeli wózek jest pusty to pcham go do mycia. Głównym narzędziem pracy jest łom i pręt, więc trzeba się z nimi zaprzyjaźnić. Jeżeli filet przymarzł i nie chce odejść należy  się dobrze zamachnąć i uderzyć w tackę. I tak do piętnastej.
Kolejna przerwa na ciasto i kawę. Hmm jak zwykle kubki są brudne i trzeba wybrać jak najmniej usyfiony ze zlewu i go umyć.Ledwo usiadłem, a tu już jakiś cham krzyczy żeby wracać. Eee nie chce mi się. Wkręce się do "filetów" i poczekam sobie trochę z nimi. Tym sposobem po trochę dłuższej przerwie wracam do pracy.
Tym razem staję przy taśmie z filetami i czuwam, żeby nie spadały na podłogę. Ogólnie jest nudno, ale czasem zdarzy się, że filet zaplata się między rolki i rybki zaczynają wypadać na podłogę :-)
17:30 - obiad
18:00 - powrót
Patrze na zegar, do 22 jeszcze cztery godziny. Wracam do sortowania filetów, przynajmniej można sobie pogadać....ale nie za długo. Przychodzi Eric i karze mi pakować filety klasy pierwszej ;) do boxów. No cóż nie pogadam dziś. Trochę się trzeba nanosić. Po rozpakowaniu kilkunastu wózków kręgosłup daje o sobie znać. Czas nawet szybko mija. Dochodzi 21:00, czyli kolejny "brake" na kawusię.
Wracam do pracy, humor już coraz lepszy, za to efektywność spada do zera :-) jeszcze 40 minut i będę wolny. 30....20....10....5....4...3...2..1.. KONIEC. Uff szesnaście godzin minęło. Żegnam się z ludźmi, zostawiam raingear'a w szatni. A może jeszcze herbatka, hmm czemu nie. Jest 22:30 czas zmykać do "domu".

2 komentarze:

  1. W Leader Creek żyło się od przerwy do przerwy... inaczej się nie dało :) ja lubiłem z rana na Packingu porobić boxy - bo po śniadaniu było tam najzimniej a to pozwalało się rozruszać i ogrzać po nocy w śpiworze :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No fakt rano było najgorzej jeśli chodzi o zimno

    OdpowiedzUsuń